Rzeźbiarz, no cóż, on tam sobie ma ten kamień, nieładny, twardy, niczym szczęście w sobotni poranek. Z wytrwałością pijaka, czy też z pasją jak u konesera wina, zaczyna pracować. Dłuto w ręku, spokój w oczach. Uderzenie za uderzeniem, odłamek za odłamkiem. Kamień zmienia się, poddaje jego woli, może nawet drży z bólu, aby z czasem nabrać kształtu. Coś, co w tym kamieniu drzemało przecież od zawsze, w końcu wydostaje się na powierzchnię. To forma, to piękno, to dzieło.

Podobnie jest z nami, z naszym życiem. Los jest tym surowym kamieniem, a my? My jesteśmy rzeźbiarzami naszych własnych losów. Czasem trzeba uderzyć mocniej, czasem delikatniej, ale zawsze trzeba działać. Czasem surowa lekcja, czasem długa rozmowa. I, mimo że czasem drżą nam ręce (mnie jakoś szczególnie), nie odpuszczamy. Bo w nas drzemie to piękno, ta wyjątkowość, którą chcemy wyciągnąć na światło dzienne. W końcu, poprzez te uderzenia, przez te chwile triumfu i klęski, stajemy się jednostką gotową do odsłonięcia, do pokazania światu.
Tak więc rzeźbiarz w kamieniu i nasze życie – dwie historie, dwie walki, dwie pasje, które mają jeden wspólny mianownik: zdolność do tworzenia piękna z niczego.
Bo ostatecznie, czyż nie jesteśmy jak te rzeźby na placach miast, z tą różnicą, że jako dzieła doskonale niedokończone do ostatniej chwili naszego życia będziemy tkwić w procesie twórczym, nieustannie tworząc samych siebie.

Paweł Patynowski